Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/254

Ta strona została skorygowana.

Fanny ją pogłaskała pod brodę.
— Jakie ty dziecko... wstydź się! Daj przyrząd do kawy... to ja zrobię...
Nastąpiło milczenie.
— Ona się przegniewa i będzie gościnną, rzekł hrabia.
Jakoż po chwili Pepi zawołała na służącą. Weszła dziewczyna przysadzista, chustką okryta, czerwona, złego humoru...
— Podać mi wszystko do kawy. I klucze! gdzie klucze!
— Albo ja wiem gdzie panna zawsze rzuca klucze?... ofuknęła sługa.
Fanny poczęła śmiejąc się chodzić po pokoju i po stolikach i sprzętach niby kluczów szukać. Umiała to zrobić tak, by zręczne ruchy okazać i pochwalić się kibicią swą i rękami.
— Pepi — mówił tymczasem głośno hrabia — najlepsze stworzenie w świecie, ale ma takie humorki czasami. To przechodzi...
Fanny siadła naprzeciw tych panów.
Starsza od Pepi, łagodniejszego charakteru, grzeczniejsza, poczęła się przypatrywać Maurycemu.
— Pan istotnie ze wsi? spytała go. — Ja tu nigdzie jeszcze pana nie widziałam, ani w Szwajcarskiej dolinie, ani w teatrze... ani na koncertach. Pan dawno przybył?
— Przed kilku dniami — odparł Moryś zmieszany, zimno.
— Ja panów do siebie zapraszam na kawę; chcecie panowie? doprawdy? Obu...
— A cóż powie twój pułkownik? spytał hrabia...
— Co za pułkownik! Wstydź się pan! Jużci gdybym chciała... tobym sobie przynajmniej generała wzięła... odezwała się Fanny.
— Generałowie zwykle są starsi...