— Co to jest moja Pepi! oburzona podchwyciła blondynka.
— Moja Pepi — powtórzył hrabia — bywa czasem słodką i miłą.
To mówiąc wstał z kanapy.
— Nie pozostaje więc nam nic więcej, tylko pokłonić się i uciekać...
Zdawało się, że Fanny rada ich była zatrzymać, upewnieniem, iż zły humor przejdzie — lecz Pepi siedziała zadąsana. I tak obaj panowie wstali żegnając owe piękności. Pepi grzecznie się skłoniła nieznajomemu, a protektorowi nawet nie kiwnęła głową. We drzwiach już zatrzymała go.
— Co to, proszę grafa, ma się znaczyć, żeby do mnie tak z przyjaciołmi przychodzić? To jest obrażające, ja tego nie mogę znieść — słowo daję. Tego nie bywało jeszcze — i ja na to nie pozwolę... Jak sobie pan chce... Ale — zapewne... mówiła ze wzrastającym gniewem — nigdy w świecie! To jest przecie niesłychana rzecz... Karczma czy co?
To mówiąc drzwi zatrzasnęła, a dwaj panowie znaleźli się wśród ciemności, która już w domu panowała. Wschodów wcale widać nie było — naprzeciw tylko czerwone światełko, jakby koniec zapalonego cygara, posuwało się ku nim od dołu... To cygaro, posłyszawszy szelest na górze, stanęło... Hrabia zapałał w tej chwili kieszonkową świeczkę, ale nim ona zapłonęła i oświeciła wschody, znikło i owo światełko, i ten, co je niósł...
Czy to był gość dążący na pierwsze czy na drugie piętro — odgadnąć było trudno. Oczy hrabiego napróżno go szukały.
Jeżeli hrabia Teofil miał zamiar obałamucenia swojego towarzysza i wprowadzenia go na drogę nieprawości — omylił się fatalnie. Moryś schodził ze wschodów uśmiechając się przez grzeczność i
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/258
Ta strona została skorygowana.