Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

złośliwy, skąpy... i ograniczony... Księcia, który był dlań prawie ojcem, co go kochał i pieścił — opuścił i usunął się od niego. Nie umie sam sobie u rządzić życia, a drugich chce prowadzić...
Gdzieżeście byli? Przysięgnę, że wciągnął cię gdzieś w złe towarzystwo, w którem ma upodobanie.
Maurycy milczał...
— Jedliśmy u Bouquerelle’a — rzekł w końcu — obiad trwał bardzo długo...
— O! i przy obiedzie opowiadania — przerwała marszałkowa z gniewem: o mnie, o księciu... Niezawodnie... Byłby szczęśliwy, gdyby mu się udało zasiać między nami nieufność i niezgodę.
Wzięła Morysia za rękę...
— Proszęż cię, nie daj mu si uwodzić... Truciznę, jad będzie sączył... Nie wiem prawdziwie na co książę się zbliżył znowu do niego. Gdzieżeście byli więcej? dodała — mów.
Maurycy się uśmiechnął.
— Przysięgnę, żeście gdzieś po obiedzie chodzili? ale — mówże.
— Trudno mi było odmówić zaproszenia na kawę do jakiejś przyjaciółki hrabiego — rzekł Moryś; lecz, proszę mi wierzyć, że wyniosłem z tych odwiedzin tylko niesmak i podziwienie, jak człowiek należący do lepszego towarzystwa w podobnych kątach brukać się może.
Z zaognioną twarzą, marszałkowa stanęła ręce załamując.
— Byłam tego pewna! krzyknęła gwałtownie. A! prawdziwie — gdybyś miał ściślejszą przyjaźń zawiązać z tym... wolałabym już cię widzić na wsie...
Tak — ażeby to rozerwać — jedź lepiej na wieś. Gdy wrócisz, hrabiego tu nie będzie... Tak — powtórzyła — jedź.
Maurycy pokiwał głową.