Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/262

Ta strona została skorygowana.

Marszałkowa odskoczyła prędko, Maurycy się zmieszał niesłychanie... ale poczciwy książę nic a nic nie widział. Przynajmniej znalazł się tak, jakby był ślepy. Przystąpił do Maurycego śmiejąc się... Tymczasem marszałkowa wolnym krokiem odeszła w głąb nieco...
— A ja cię szukam po całym domu... rzekł książę... Widzę, że mnie marszałkowa uprzedziła i musiała wyspowiadać. Cóżeście z Teofilem robili do tej pory? hę?...
Marszałkowa się odwróciła z twarzą, na której nie było śladu pomieszania, ale tylko oburzenie.
— Właśnie usiłowałam w istocie dobyć z Maurycego... co robili z Teofilem. Tak jest wstydliwy, że mi ledwie na ucho śmiał wyznać...
— Pewnie byli u Pepi! podchwycił książę.
— Cóż to za Pepi? spytała Falimirska.
— A! córka tragarza! Blondynka, która winna baletnicze swe ukształcenie fantazyi starego pana radcy... Słyszałem, że to ma być równie głupie jak ładne stworzenie. Teofil chciał się pewnie pochwalić, iż miewa fantazye... Ba! ale gdyby przemyślna dziewczyna nie radziła sobie inaczej, Teofilby ją głodem zamorzył. On nawet rozrzutnym musi być — tanio!...
No — i cóż Pepi?
Maurycy ruszył ramionami.
— Wystaw sobie moje oburzenie! zawołała marszałkowa... Na pierwszym wstępie psuć młodzież... prowadzić ją do takich istot...
— Nie trzeba tego brać tragicznie — rzekł książę...
— Nie ma na to innego sposobu, tylko wyprawić Maurycego na jakiś czas na wieś — poczęła Falimirska. Teofil wyjedzie, stosunki się rozerwą.
Maurycy, który milczał dotąd — odezwał się w końcu: