Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

Malborzyński, który rad był się wcisnąć wszędzie, a najbardziej do Rakowca, bo marszałkowa mu robiła nadzieję, że Czermińskich interesa obejmie, a to go do nich zbliżało — starał się dla biednej wdowy być jak najpowolniejszym.
Przyrzekł śledzić, jeździć, wywiadywać się, wziął się do tego gorąco bardzo, — i nic nie zrobił.
Nienawykły do zawodów, niecierpliwił się i wstydził p. Aleksy...
P. Łukasz był nie do wydobycia — znikł jakby się zapadł w ziemię... Badano jego gospodynie, usiłowano po karczmach tropić drogę, którą się udał z pogrzebu, na nic się to nie przydało. Pani Czermińska zaś tem uporczywiej, koniecznie chciała wiedzieć o nim.
Niecierpliwiło to proboszcza, pannę Damiannę, a zawstydzało Malborzyńskiego. Zyskał tylko na tem tyle, że miał pozór do zajeżdżania czasem do Rakowiec; a tu, gdy go chwyciła panna Damianna, karmiła, poiła i swą wymową godzinami całemi zamęczała...
Musiał słuchać po kilkakroć powtarzanych historyj, i drobnostkowo opisywanych wypadków z żywota Czermińskiego i jego żony. Usiłowała kuzynka przekonać wszystkich, że wdowa nie ma racyi opłakiwać człowieka, który ją zamęczał, że cierpienie jej było heroizmem, a ona świętą niewiastą.
Napróżno Malborzyński zaręczał, że jest o tem najmocniej przekonany, że w to wierzy — stara panna dowodziła na nowo...
Bawiła tem i proboszcza — lecz ten nie tak był powolny, czasem wprost odparł:
— Dajcie bo pokój, ja to dobrze wiem, już mi się to przez uszy przelało.
Proboszcza panna Damianna znajdowała grubianinem...