Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/273

Ta strona została skorygowana.

— Ale, dziecko ty moje — powiedzą, że go bałamucisz... Cóżeście tak żywo i długo rozmawiali z sobą?
— A! moja ciociu! nie umiałabym powtórzyć... Bardzo miły pan Maurycy... ale ani on mnie, ani ja jego nie bałamucę. Przecie gościa bawić trzeba.
— Żeby ludzie nie gadali...
Maurycy rozmawiał już z podkomorzym — Węgrowicz, który zwyciężył Slaskiego, bo ten raz chybił, przysięgając się, że go ktoś potrącił, nie tyle był szczęśliwy swym tryumfem, co niespokojny o pannę Malwinę. Nadskakiwanie Morysia bolało go...
Zbliżył się do panny, która się już trzymała podkomorzynej.
— Pani dziś w wesołem usposobieniu.
— Ja? jak zawsze — szepnęło dziewczę — dla czego?
— Zabawiał panią Czermiński, jak uważałem.
— Bardzo...
— Gustuje w nim pani?
Malwina się rozśmiała wesoło.
— A pan?
— Ja nie — bo — bo... pani się domyśli...
— Nic a nic, panie poruczniku...
— Tak, nie chce się pani domyślić.
— Nie umiem...
— Dla mnie to prawdziwe nieszczęście — westchnął stary konkurent.
Na domiar tego nieszczęścia, pan Maurycy, uwolniony od gospodarza, zbliżył się ku paniom, podkomorzynę odwołano i znowu pannie przypadło bawić gościa.
Węgrowicz z bólem w sercu i gniewem odstąpił.
— Nie ożeni się to pewna, a pannę mi bałamuci — do kroćset basałyków... Widział przecie jak strzelam...