Wszystko co najstaranniejsze wychowanie dać może i powinno, wedle praw świata, do którego należała marszałkówna — miała ona, dzięki staraniem rozkochanej w niej matki. Mówiła po francusku jak Paryżanka, po angielsku wybornie, trochę po niemiecku, malowała kwiaty z natury guaszem, grała nawet Liszta transkrypcye, mimo drobniutkiej rączki, tańcowała jak istota powietrzna, a na wszelki przypadek, gdyby się lord chciał o nią starać — nauczono ją dobrze jeździć konno...
Czegóż więcej wymagać było można?
Nie ucząc się, z natury już miała ów wdzięk ruchów, pozy, — nieobmyślany, niewyszukany, który w każdej chwili czynił ją obrazkiem... Nie mogła, nie potrafiłaby być niezręczną i niezgrabną — wdzięk mieszkał w niej i kierował nią, choć się o to nie starała. Miała go dziecięciem jeszcze, urósł z nią potem i stał się niezrównanym... Matka z dala czasem stojąc, patrzała na nią, kazała się wpatrywać drugim, łamała ręce, szalała w zachwytach...
— Takiej drugiej na świecie nie ma...
Być może, iż ostatnia guwernantka Francuska, która choć się z tem ukrywała, była niegdyś artystką teatru „Variétés“, i uczyła ją trochę deklamacyi i mimiki — przyczyniła się też do rozwinięcia nieco teatralnych ruchów i poz, jakie Felicya przybierać lubiła...
Było to cudo — jednem słowem... była to pieszczoszka... i na to się godzili najzazdrośniejsi, że piękniejszej istoty znaleść było trudno. Szukano w niej wad i tylko tę odkryto, że była... arystokratyczną do zbytku, do wsi nie stworzoną...
Matki dziewic, które tych przymiotów nie posiadały, zawczasu utyskiwały nad losem tego, co się kiedyś miał z nią żenić!
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/28
Ta strona została skorygowana.