Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/286

Ta strona została skorygowana.

Z kolei musiały tu nastąpić łzy — Falimirska dobywała broni ostatniej, najskuteczniejszej — rozpłakała się.
— Tak się kończą marzenia! zawołała łkając — spóźnione, niedorzeczne marzenia serca! Nie mogło być inaczej...
Moryś, zawsze trochę słaby, poruszył się tem...
— Chcesz dowodu z mej strony, że w sercu się nic nie zmieniło... zawołał. Odmówiłaś mi, gdym chciał się żenić; weźmy ślub sekretnie, to skończy wszystko...
— Tak — ślub będzie sekretny, a hańba moja jawna! wykrzyknęła marszałkowa...
— Ja, dotrzymuję słowa — dodał Maurycy — proszę o rękę twoją. Żenię się...
Gdy to mówił, Falimirska oczy miała zakryte... płakała — nie odsłaniając ich potrząsnęła głową.
— To nie może być, rzekła — byłabym śmieszna, ludzieby mnie palcami wskazywali jak intrygantkę. Nie mogę, nie chcę...
Maurycy nie mówił nic, ale milczenie jego domawiało za niego.
— A zatem uwolń mnie, pani...
Marszałkowa tego nie chciała uczynić — ani więcej żadnej ofiary, której skutku teraz była mniej pewna, niż kiedykolwiek. Wstała nagle z kanapy, ocierając oczy.
— Zatem zostaje nam tylko pożegnać się — odezwała się rękę wyciągając, życzyć ci szczęścia, kazać milczeć sercu... i wstydzić się własnej słabości...
Była tak naturalna mówiąc to, że Morysiowi serce uderzyło...
— Cożem ja przewinił? rzekł smutnie... Matka nasza jest nieszczęśliwa, ma prawa, które poszanować musimy... Ja pozostaję wam wierny, ale jej być muszę posłuszny...