Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

Stał więc przy swojem — cały gmach tak kunsztownie zbudowany, niewoli dwóch braci, zawojowania ich i posługiwania się ich fortuną, miał runąć. Marszałkowa ważyła teraz sama w sobie, czy rachunek jej nie był mylny, czy nie powinna była uczynić z siebie największej ofiary.
O zamążpójściu za Maurycego nie mogło być mowy — odsłoniłoby ono do zbytku grę całą przed światem i odjęło przyszłość córce i zięciowi.
Falimirska zadumała się smutnie — nie było wyjścia z tego położenia — przegraną czuła sprawę... Łzy, nie po Maurycym, ale po marzeniach potęgi rozwianych, z oczu się jej potoczyły — poczęła płakać...
Przed wieczorem wrócił Moryś do Rakowiec, matka nań oczekiwała z niecierpliwością wielką. Siedział z nią proboszcz ks. Kaniewicz już od kilku godzin na rozmowie... Jeżeli kiedy to teraz i tutaj jego mieszanie się despotyczne do spraw cudzych przyniosło owoc pożądany. Proboszcz jasno bardzo widział całe położenie, zgadywał nawet tajemne sidła zastanowione na Morysia. W początku nie chciał przestraszać Czermińskiej, szedł z wolna, przygotował ją, a że zyskiwał codzień przewagę nad jej umysłem, w końcu mógł jej odsłonić wszystko...
Według niego należało ratować Maurycego i choć część fortuny, której druga połowa była zagrożona rozrzutnością i lekkomyślnością Leosia i rodziny, co go otoczyła... Na niego wpływu już mieć nie było można — Maurycy pozostawał... należało go wstrzymać, oczy mu otworzyć — ratować.
Przelękniona matka godziła się na to...
Gdy Maurycy wszedł do pokoju blady i pomieszany — Czermińska podniosła się podchodząc ku niemu i pocałowała go w głowę.
— Czego ta kobieta przyjechała? zapytała...