Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/288

Ta strona została skorygowana.

Wyrażenie „ta kobieta“ w ustach Czermińskiej, która dawniej ją tak wynosiła i wielbiła — mówiło wszystko...
— Czego ona chce? dodała matka.
Maurycy milczał... Był jeszcze pod wrażeniem zrobionej mu sceny... z której niepodobieństwem się było tłómaczyć...
— Rzecz bardzo prosta — odezwał się. Pisałem do Leosia, zgodnie z radą i życzeniem mamy, o podział spadku po ojcu — a że wprzódy układ był inny... majątek miał zostać wspólnym... zaniepokoiło to ich, nie tyle dla majątku, ile dla dobrych braterskich stosunków.
— Przepraszam, że ja się w to wmieszam — przerwał ks. Kaniewicz. Stosunki mogą pozostać najserdeczniejsze, a majątek wypada rozdzielić. Będę otwarty. To są ludzie rozrzutni... majątek swój stracą, zbytek lubią — pragnienia ich nie będą miały miary ani końca.
Można się było na ludziach omylić — to się codzień trafia... Dziś widoczna jak na dłoni, że chcą zagarnąć wszystko, a pana Maurycego zrobić swym niewolnikiem...
Marszałkowa umiała sobie go pozyskać... Jako kapłan — nie chcę kwalifikować, oskarżać ani się domyślać — środków... Temu należy koniec położyć. Matka ma prawo...
— Morysiu mój! przerwała płacząc Czermińska — tak! tak! oczy mi się otworzyły za późno. Nieboszczyk miał racyę. Pochwycili nam Leosia dla majątku... Zrujnują nas — nie chcę żebyś ty ginął... Błagam cię — uwolń się od nich!! Z prawa ja ci nic nie mogę zaprzeczyć — ale z serca...
Płacz przerwał jej mowę. Moryś stał jak wkuty, z głową spuszczoną. Ks. Kaniewicz okazywał energię za wszystkich — czuł obowiązek.