Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

W istocie kwiatek to był nie do uszczknięcia dla tych kawalerów, jacy tam na grzędach sąsiedzkich rośli, bo panna Felicya, jak roślina oranżeryjna, potrzebowała ciepła, światła, otoczenia, troskliwości, pieszczot, jakich życie nasze wiejskie dać nie może. Nie była stworzona ani do pracy, ani do cierpienia, ani do prywacyi... Pierwszy mróz mógł ją zwarzyć na łodydze.
Życie matki i jej, od dziecięctwa dało jej nawyknienie do zbytku, który się stał potrzebą... Bez pięknego stroju, bez mnóstwa drobnostek, bez życia wykwintnego, bez tego tysiąca dodatków, które dzikszym i zahartowanym wydają się ciężarem i śmiesznością, Felicya, jak bez powietrza żyć nie mogła...
Z rana noszono rękawiczki duńskie w Holmanowie; gdy ich zabrakło, dziewczę zalewało się łzami. Posyłano konnego do Brześcia, pisano o nie do Warszawy... jakże wyżyćby bez nich matka i córka potrafiły? Tak samo było ze wszystkiem innem, do czego nawykły.
Pani Falimirska miała kamerdynera, liczną służbę, fraucymer mnogi, kuchnię wykwintną, ogrodnika drogiego, ekwipaże eleganckie, a etykieta na jej dworze aż do przesady ściśle była zachowywana.
Gorszono się niesłychanie, gdy kto śmiał na obiad przybyć bez fraka i jasnych rękawiczek. Panie, czy się kogo spodziewały, czy nie, najmniej dwa razy na dzień zmieniały toalety... Felicya lubiła się stroić, i miała smak tak wytworny i wykształcony jak matka. Wszystkie prawidła życia wielkiego świata umiała doskonale, i z poszanowaniem nadzwyczajnem je zachowywała.
Za życia pana marszałka Falimirskiego, pani Euzebia wcale się nie zajmywała interesami, mąż i opiekun książę L... czuwali nad tem, ażeby jej nie zbywało na niczem. Co rok jeździła gdzieś do wód,