Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/295

Ta strona została skorygowana.

— A! przecież byłeś łaskaw pan! jużem się prawie go spodziewać nie śmiała. Dziękuję mu bardzo. Jutro rano jechać muszę... Co każecie powiedzieć Leosiowi?
Tonem tym zmieszał się bardziej jeszcze i tak już mocno zakłopotany Moryś, wyrazów zabrakło... Cierpienie jego było dla marszałkowej tryumfem; starała się jeszcze nadrobioną wesołością je powiększyć.
— Siadaj pan... nie prędko się pewnie zobaczymy... Zdaje mi się, że dla interesów, ponieważ pana ztąd nie puszczą, chyba Leosiowi wypadnie tu przyjechać. Nawet dla widzenia matki jest to koniecznem, aby nie sądziła, że go sekwestrujemy.
— Matka pewnie bardzo mu rada będzie... ja także... rzekł nieśmiały Maurycy...
Marszałkowa usiadła niedbale... podpierając się na ręku...
— Przeproś pan panią Czermińską, że jej nie pożegnałam. Spieszę się, a w domu mam jeszcze wiele bardzo do czynienia... Kiedyż to my się zobaczymy?
— Ja się przecie Leosia i Warszawy nie wyrzekam — odezwał się Maurycy. Mieszkać tambym nie mógł — to prawda, ale mogę dojeżdżać...
— Będziemy mu zawsze radzi — ale wierz mi, panie Maurycy — mówiła z wolna — drogi nasze coraz się teraz szerzej będą rozchodziły. Leoś wchodzi w świat dla was niedostępny... Chcieliśmy właśnie, abyście szli razem... abyś korzystał z położenia, aby cała rodzina naszemi stosunkami się podniosła. To był cel mój i księcia... ale... cóż robić!...
Nie mam do pana żalu, jesteś pod panowaniem matki — c’est legitime, gdy moja przyjaźń dla niego była zupełnie... bezprawnym serca owocem. Musi więc ustąpić. Nie mówmy o tem...