Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/299

Ta strona została skorygowana.

miało fantazyę jaką? Mój książę... czyż nam się godzi być tak surowymi?...
— Tak — ale skandalu unikać — konieczna...
— Zapewne...
Zaczęli szeptać między sobą po cichu, gdy Felicya, strojna niezmiernie, prześliczna, roztrzepana, z uśmiechem na ustach, wbiegła szukając matki, o której się dowiedziała... i rzuciła się na szyję. Za nią szedł piękny Leoś — i — nieodstępny hrabia, którego zaproszono na herbatę po teatrze... Powitanie było serdeczne, a że Felicya potrzebowała się przebrać, chwyciła matkę z sobą, szepcząc jej do ucha... Gdy wychodziły z pokoju, zwróciła się ku hrabiemu tajemniczo, i pogroziła mu na nosku figlarnie.
Leoś opowiadał już coś księciu i cały był zajęty świetnem przedstawieniem „Lukrecyi“.
Spojrzawszy nań, poznać w nim było łatwo zupełnie już do miejskiego i pańskiego żywota znałogowanego człowieka, który w innej atmosferze żyćby nie mógł. Strój, który go wielce zajmował, wytworna powierzchowność, formy czyniły go ideałem miejskiego eleganta... dbałego o to, aby najmniejszy dyssonans toaletowy, nieprawidłowy akcessoryjny dodateczek, nie psuł harmonii pięknego jej obrazka.
Począwszy od starannie utapirowanych włosów, rozdzielonych, upomadowanych, zafryzowanych z lekka, aż do lakierowanych bucików od najlepszego kunsztmistrza obuwia, wszystko w nim było dobrane, wyświeżone, eleganckie, niepospolite i drogie... Leoś zawsze lubił być paniczykowatym, teraz wyglądał pańsko. Na palcach jego połyskiwały rubin ogromny i olbrzymi turkus, dewizki były robione w Rzymie na wzór jakichś starożytnych łańcuchów, szpilkę miał z jednego brylanta, który kilkaset rubli kosztował, choć nie był najpierwszej wody, wzrost za to