merdynera, że była angielska, a dla wyrobów Wielkiej Brytanii miał poszanowanie...
Pakowano cały dzień w dziedzińcu, pakowano w pokojach, latano po wschodach, ciągle się coś przypominało; pan Leon sam nieustannie poddawał niezbędne rzeczy do zabrania, a niezbędnem było wszystko, czego używać nawykł, a pozbawiać się nie chciał. Bryczka tak została przeładowana, że nie było w niej próżnej kieszonki, bo pan Symforyan też nie mógł się obejść bez bardzo wielu rzeczy, garderoby, przyborów toaletowych, bielizny i t. p.
— Piekielna to rzecz, panie grafie — te podróże, gdzie kolei żelaznych nie ma — westchnął na odjezdnem. Gdyby przyszło je częściej odbywać, słowo honoru — choć jak jestem przywiązany, a za służbę bym podziękował.
Leoś, podzielał zupełnie zdanie jego, i nie rzekł ani słowa...
Gdy nadeszła odjazdu godzina — wszyscy go żegnali najczulej; przybył i hrabia Teofil, i Monti. Żona mu się uwiesiła na szyi, ale tyle oczu patrzało na nich, iż się z czułości wybuchem wstrzymać musiała.
Książę mu szepnął na ucho:
— De l’energie, mon cher, beaucoup d’energie. Que diable! Vous êtes le chef de la famille! Ne vous laissez pas fléchir...
Mówiono mu to tyle razy, iż Leoś do noclegu, ciągle sobie sam powtarzał, iż wiele, wiele energii rozwinąć musi.
Ponieważ przypominał sobie dom matki, a niewygody w nim się obawiał pan Leon, postanowione zostało, iż pan Symforyan z ostatniego noclegu zostanie przodem wyprawiony, aby mieszkanie i wszystko co było potrzeba przygotował. Zgodził się na to kamerdyner. Było to naturalne, boć Leoś musiał
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/309
Ta strona została skorygowana.