tam znaleźć do czego był przywykły, aby napróżno się nie męczyć prywacyami niepotrzebnemi.
Nikogo nie było w Rakowcach, oprócz starej Czermińskiej i panny Damianny, gdy pocztowa bryczka, na której wśród waliz i tłómoczków siedział z dogasającem cygarem hawańskiem p. Symforyan — zatoczyła się, nie przed folwark, ale wprost przed ganek dworu.
Kamerdyner widokiem rodzinnego gniazda swojego pana zgorszony był niezmiernie. „Ale to — szatra!“ rzekł w sobie oburzony.
Przez okno wyglądająca panna Damianna, nie wiedząc kto to był, trochę przelękła wyszła powoli. Nagromadzone na bryce walizy przerażały ją. W sieniach spotkawszy tak wytwornie ubranego i przyzwoicie się prezentującego mężczyznę, bardzo nasępionej twarzy, wzięła go za jakiegoś gościa, i krygując się zabierała się wprowadzić do salonu, gdy p. Symforyan impetycznie i bardzo szybko odezwał się:
— Hrabia Leon przybywa... wysłany jestem przodem, aby tu przygotować wszystko na jego przyjęcie. Proszę mi kazać pokazać appartament.
W tem oświadczeniu było coś tak nadzwyczajnego, zdumiewającego, dziwacznego, że panna Damianna, acz osoba wielkiego i wielostronnego doświadczenia, otwarła usta szeroko i — zaniemiała.
Mocno tem zniecierpliwiony pan Symforyan, powtórzył interpellacyę, i dodał z przyciskiem:
— Tylko prędko, bo ja nie mam czasu czekać — i proszę o ludzi do zniesienia waliz...
Nie mogąc sama w tak ważnym przedmiocie nic rozstrzygać, panna Damianna wystraszona, przebąknąwszy, że prosi poczekać chwileczkę, pobiegła, za głowę się chwytając, do pani.
Ze strony syna, przybywającego do rodzicielskiego domu, było w tem coś niemal obrażającego.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/310
Ta strona została skorygowana.