Po chwili odezwała się do kuzynki:
— Nic się nie troszcz... niech będzie tak jak na dzień powszedni...
I ręką zamachnęła w powietrzu.
To przygotowanie całe do przyjazdu Leona, źle usposobiło matkę... ale ten syn był jej ulubieńcem przez długie lata, dla niego poświęciła wiele... i nikt w świecie wagi tych ofiar nie wiedział. Ludzie się zwykli przywiązywać do tych, dla których cierpieli, którym wiele uczynili. Pomimo przykrego wrażenia, wzruszona była Czermińska... Miała go zobaczyć znowu i uścisnąć...
Przyszło jej na myśl mimowoli, że nie przybywa darmo, że go wysłano... i ulękła się własnej słabości. Chciała mieć Maurycego przy sobie, przygotować go na swojego opiekuna i obrońcę.
Jakże się zmieniły te czasy, gdy Leoś dla niej był wszystkiem — a Moryś niemal obcym! Z załamanemi rękami zaczęła się przechadzać po pokoju, i — uciekła do modlitwy! Nawykła teraz była szukać w niej ratunku.
Wyglądano Maurycego; szczęściem nim Leoś nadjechał, on powrócił. W progu czekała nań z zawiadomieniem panna Damianna, ze skargą, ze łzami, i zaprowadziła do matki... Moryś także zmieszany był i zaniepokojony przyjazdem Leona. Od wyjazdu marszałkowej, walczył on z sobą — i nie umiał się rozbratać z myślą powrotu do Warszawy, dokąd go namiętność rozbudzona na nowo na odjezdnem, ciągnęła. Na próżno się bronił tej słabości — kobieta ta panowała nad nim.
Nie wiedział jeszcze z czem Leon przyjeżdża, ale znał matkę i jej wstręt do marszałkowej — niechęć i opór przeciw wyjazdowi swemu. Sam dobrze nie wiedział co pocznie. Matka stanęła przed nim, i drżąca pocałowała go w czoło.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/313
Ta strona została skorygowana.