Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

Pan Aleksy Malborzyński posiadał całe zaufanie marszałkowej, którą wielbił. Już wyłysiały kawaler, trochę wiejskiem życiem zardzewiały elegant, o ożenieniu nie myślał, losu sobie innego nie szukał, dobrze mu było w Holmanowie, robił co chciał, żył jak pan, przyjmował kogo mu się podobało, pracował tylko przymuszony — więc trzymał się tej, choć nie pańskiej klamki.
Na pierwszy rzut oka poznać w nim plenipotenta i rządcy nie było podobna, ubierał się z jaskrawą elegancyą, jeździł koczykiem, miał piękne konie wierzchowe, dawał wieczry w oficynach, przyjmowano go w sąsiedztwie, grywał grubo paplał po francuszku i kobiety go niezmiernie lubiły...
Pomimo tej powierzchowności, która lekkomyślnego zdawała się człowieka oznaczać, Malborzyński nie najgorszym był do interesów. Lubili go wszyscy, a miał swój właściwy sposób załatwiania rzeczy najzawilszych... Śmiał się, ściskał, całował, śmieszył drugich, poił, karmił, dawał prezenta, i — zawsze się jakoś z biedy umiał wykręcić. Nawet gdy trzeba było pożyczyć pieniędzy — rzecz, jak wiadomo, najtrudniejsza i osobnego daru wymagająca — Malborzyński najtwardsze kruszył serca i najhermetyczniej zamknięte szkatułki otwierał. Prawda, że jego słowo było — święte. Co obiecał, tego dotrzymał, bądź co bądź.
Pan Aleksy był na pół przyjacielem domu, pół sługą; marszałkowa go pieściła i oszczędzała, on też padał przed nią, klękał przed Felicyą, a rządził się w Holmanowie... jak mu się podobało. Gdy trzeba było co mówić pani Euzebii, przekonać ją, nakłonić, pan Aleksy zawsze spełnił co chciał.
Potarł łysinę, zadumał się nieco, szedł do pałacu, zabawił godzinę, zaczynając rozmowę od zu-