Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/320

Ta strona została skorygowana.

w swoim żywiole i świecie, po którym tęskno mu było. Pierwsze owo poczciwe wzruszenie, którego doznał w Rakowcu, już się było rozwiało; czuł się tu obcym, miał żal do matki, brat mu się wydawał ograniczony i śmieszny, że z dobrodziejstw, jakie mu ofiarowano, nie umiał korzystać.
Niemal uszczęśliwiony rzucił się Leoś ściskać p. Aleksego, z którym zawsze dosyć sympatyzował.
— A! jakże to szczęśliwie że was znalazłem! — począł w ganku — potrzebowałem się widzieć z wami... mamy do mówienia wiele. Jesteś przyjacielem domu, mogę być z tobą otwarty...
Weszli tedy do salonu, a pan Aleksy począł zabiegliwie przyjmować gościa, wywiadując się czem mu służyć. Choć godzina była spóźniona, przyznał się, że obiad jest gotów.
— Ja wprawdzie niby to jadłem obiad u mamy, rzekł Leon, — ale słowo ci daję... że to się obiadem nazwać nie może i będę jadł chętnie... bo musisz mieć ludzkiego kucharza. W Rakowcu karmią się... ale jeść nie umieją. Sam nie wiem jak ja tam mogłem dawniej wytrwać na tej kuchni. Jest to coś okropnego. Przedwieczne potrawy i zgotowane dla żołądków głodnych parobków... A wino...
— Obiad mój nie będzie pewnie niczem nadzwyczajnem — odezwał się Malborzyński — ale ręczę, że nie struję... Mamy bisque aux écrevisses, paszteciki z przepiórek.. bifsztyk angielski... karczochy... na pieczyste kuropatwy... no — lody, deser...
Stare bordeaux nasze pan znasz; butelczyna szampańskiego się wyszuka.
Leoś go uścisnął z zapałem.
— Cudowny z ciebie człowiek! odgadłeś, że głodny przyjadę! niech ci Bóg płaci...
Nim obiad ten drugi podano — natychmiast przystąpił Leon poufnie do interesu.