Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/322

Ta strona została skorygowana.

— Hm! hm... co robić? rzekł wolno — wie pan co —? Najprzód próbować jeszcze, próbować póki tylko można, próbować u matki, z Morysiem, nawet z proboszczem... wreszcie bodaj przez pannę Damiannę, która jakiś wpływ mieć może...
— Ale mnie nudzi... i — to darmo! rzekł Leoś.
— Nie trzeba się zrażać — dodał Malborzyński — na Boga! zrażać się nie trzeba...
— Lecz ja widzę z góry, że to do niczego nie prowadzi... Cóż dalej?
Trąc czoło Malborzyński chodził żywo po pokoju.
— Co dalej? powtarzał, — Hm? co dalej? Przybrał posępną twarz i czoło namarszczył...
— Potrzeba szukać nowych środków — dodał ciszej i poufnie. Nie chcą się zgodzić na wspólność majątkową? no — cóż robić? naturalnie, pan się już nie będziesz sprzeciwiał, boby to godności jego uwłaczało — ale — jest — modus in rebus! Dział jest rzeczą niełatwą, a nic łatwiejszego z drugiej strony, niż — przeciągnąć go. Naprzód ocenienie stosunkowe majątków, ułożenie sched. Pan tego sobie życzysz, oni tego... nie godzisz się na cenę i t. p. Rzecz się przeciąga, wlecze... wlecze — no — i tym czasem okoliczności same z siebie mogą się odmienić!
Leoś skoczył na szyję panu Aleksemu.
— Aleś ty mój zbawca! krzyknął — prawda. Złota, cudowna, wyborna, jedyna myśl... Wlec — wlec... masz słuszność; tylko znowu — żebym ja nie był zmuszony tu siedzieć obok choćby nawet z tobą w Holmanowie — nie wytrzymam...
Mam tam interesa — mówiłem ci — i zresztą — nawykłem. Słowo ci daję, ja się tu rozchoruję i umrę.