Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/327

Ta strona została skorygowana.

— Nie wiedziałem nic, ale tak dawno nie miałem szczęścia...
— Dajże mi pokój z komplementami! serdeczniem ci wdzięczen — rzekł podkomorzy, nocujesz u nas i jutro do dnia z nami... w las...
— Ale...
— Nie ma ale! co znowu! aresztuję! nie puszczę. Strzelec jesteś dobry, myśliwstwo lubisz... a do roboty, jak mi Bóg miły, nie masz tak dalece wiele, ani gadaj.
Scisnął go podkomorzy.
— Inaczej nie będzie...
W ganku i w pokojach było pełno. Węgrowicz z wąsami wyczernionemi na intencyę panny Malwiny, dosiadywał to przy niej, to przy podkomorzynie, której protekcyi się polecał. Slaski opowiadał coś ocierając pot z czoła... Był i Pierzchała, który czasem, gdy gości dużo zjechało do Wierzejek, stawił się tu do pomocy, marszałkował, niewiele mając do czynienia w Rakowcu.
Malborzyński po chwili — z talentem sobie właściwym, zastosował się do tonu tego co go otaczało... Po obiedzie z podkomorzym znaleźli się na chwilę sami.
— Pan podkomorzy dobrodziej wie co mu grozi? zapytał.
— No — co? ja się w ogóle nie łatwo lękam. Cóż tam?
— A no — Czermińscy chcą go prosić do działów...
— Doprawdy? ależ to obywatelska posługa i dowód zaufania... bardzo będę rad im być pomocnym.
— Tak — ale to dyabla robota będzie!
Chwała Bogu, że jest czem dzielić! damy rady...
— Skomplikowany to dział — dodał Malborzyński — ja mam plenipotencyę od p. Leona do tej