Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/337

Ta strona została skorygowana.

przedyskutowaniu i obliczeniu zmienił — nie mogę brać na siebie.
— Jak to? podchwycił podkomorzy, biorąc ze stołu plenipotencyę złożoną przez Malborzyńskiego. Czytam tu, że pan masz prawo dzielić, ustępować, kwitować, dać, darować... Po cożeśmy tu przybyli?
— A tak! podchwycił Malborzyński, mam prawo, ale lekkomyślnie użytku z niego czynić nie mogę. Potrzebuję czasu do namysłu... muszę się odezwać do mojego pryncypała...
— Bardzo dobrze — rzekł podkomorzy — delikatność tę wszyscy pojmujemy... ale — rób pan schedy — a projekt poszlemy do potwierdzenia...
Tak przyparty, Malborzyński widocznie się czując złapanym, podniósł głos, obszernie wyłuszczając trudności urządzenia sched — z powodu bardzo różnej i trudnej do oszacowania wartości majątków rozrzuconych. Słuchano go w milczeniu.
Zbytecznie stawało się dla wszystkich już widocznem, że Maurycy chciał idąc za wolą matki działu, a Leon go sobie nie życzył. Biło to w oczy...
Wszystko się rozbijało o tę złą wolę, która nawet Multańskiemu usta zamykała... Podkomorzy zgodził się na odroczenie projektu działu do dni dziesięciu, dając czas skommunikowania się z Warszawą. Posiedzenie zostało rozwiązane.
Maurycy natychmiast się wymknął z pokoju, inni też poszli zaraz do pań, na ganek lub kupkami rozprawiać, dziwować się przebiegowi sprawy.
W nieco już przyciemnionej mrokiem wieczornym kancellaryi, pozostał tylko podkomorzy, który zbierał papiery, aby je do owej pstrej szafy włożyć i zamknąć, i zgłupiały Malborzyński, siedzący nad stołem i bębniący po nim ze złości.
Pan Czesław stanął naprzeciw niego, z miną niezwykle poważną i surową.