Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/338

Ta strona została skorygowana.

— Panie Aleksy — odezwał się — gdy się interes robi, trzeba wiedzieć jasno czego się chce... Zupełnie to dziś miało minę, że wy nie chcieliście działu... Takie zrobiło wasze znalezienie się wrażenie na wszystkich. Ja przypuszczam, że to złudzenie i niezręczność, ale gdybyśmy zjechawszy się raz drugi, znowu znaleźli takie trudności z waszej strony, a ze strony Maurycego nieograniczoną powolność... hę?
Zerwał się Malborzyński trąc gwałtownie włosy.
— Ale, kochany, najdostojniejszy panie podkomorzy dobrodzieju — patryarcho nasz... słowo daję... w mojem położeniu — niech się pan postawi...
— Kochany panie Aleksy, żądajcie czego chcecie... ale nie wymagajcież zagarnąć wszystkiego!... Dział stanąć musi, podjąłeś się go... musimy dokonać... Maurycy z matką ustępują we wszystkiem...
Naprawiając zaraz tę naukę moralną grzecznością, podkomorzy pod rękę wziął Malborzyńskiego, i wesół, jakby nigdy nic nie zaszło, wtoczył się z nim do oświeconego salonu...
Zaproszony do wista pan Aleksy, wymówił się, skinął na towarzysza, i nie żegnając się z nikim, do stajni pieszo poszedłszy, kazał zaprzęgać i uciekł...
Po odjeździe ich swobodnie dopiero otworzyły się usta... Napadnięto na Maurycego za jego powolność, oburzano się na drugą stronę, że sama nie wiedziała czego chce...
Do późnej nocy i podkurka uspokoić się nie mogli przytomni. Podkomorzy śmiał się i był w najlepszym humorze...
Ponieważ noc była księżycowa, Maurycy wyrwał się już nad ranem do domu, zmęczony, smutny... Te tylko chwile, które na takiej swobodnej, cichej rozmowie z Malwiną spędził, zostawiły po sobie wspomnienie milsze. Dzień ten go znużył nad wyraz... Postępował wedle rozkazu matki — własnej woli