Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/339

Ta strona została skorygowana.

nie miał — widmo marszałkowej groźne jeszcze mu się przed oczyma snuło. Miał momenta tęsknoty i niepokoju takie, że gotów był niemal matce się rzucić do nóg i prosić ją, by go puściła — tam. Innych dni rozumniejszy walczył, odpychał pokusę, czuł śmieszność tego romansu, którego musiał się wstydzić.
Słowem żył targany jeszcze rozmaitemi myślami i popędy — i najnieszczęśliwszy.
Malborzyński się też wściekał! Nocą dobiegłszy do Holmanowa, siadł z pomocą adwokata pisać sprawozdanie, list, skargi, i musiał wyprawić sztafetę, aby co najrychlej otrzymać odpowiedź.
Nie wiedział co począć; zwłoka była niemożliwa... I on, i adwokat radził korzystać z usposobień strony przeciwnej, wyzyskać jak najlepsze warunki, i — poddać się nieuniknionej konieczności...
Dziesięć dni starczyło ledwie na przygotowania do nowych układów...
Z Warszawy odpowiedź spodziewana rychło, nie nadchodziła... Tymczasem Malborzyński układał na różny sposób schedy... ale... możnaż było ręczyć, którą z nich wybierze druga strona? Gra była niebezpieczna...
Niejeden się na niej już oszukał... adwokat przestrzegał.
Po długiem oczekiwaniu przyszła nareszcie odpowiedź z Warszawy od Leosia, widocznie dyktowana mu przez marszałkową i księcia. Wszyscy oni już widzieli nieuniknioną konieczność podziału, i z gniewem mu się poddawali. Prawie im teraz było jedno co wezmą, nalegał tylko Leon o jak najwięcej gotówki...
„Nie jestem gospodarzem jak p. Maurycy... o ziemię się nie dobijam wcale.... Kapitał ulokowany w banku lub na pierwszej hypotece da mi, bez pracy, zachodu i kłopotu, pięć, sześć i dziesięć procentów,