Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/342

Ta strona została skorygowana.

kach spisany i podpisany został i zapity winem szampańskiem.
Ani radości, ani smutku z niego nie okazał na pozór pokrzywdzony brat młodszy. Malborzyński tryumfował, spodziewając się sowitej nagrody za nadzwyczaj szczęśliwie przeprowadzony interes. W tejże chwili wyprawiono o tem wiadomość do Warszawy...
Gdy się jej pisaniem zajmowano, podkomorzy, który się delektował właśnie kieliszkiem starego doskonałego węgrzyna, wziął Maurycego na stronę...
— Obcięli was — szepnął mu — ale — ja nie winienem. Monitowałem, prosiłem, przestrzegałem. Bądź co bądź, końca winszuję zawsze. Wiecie co macie, a macie do kaduka wiele i tak...
— Ziemi wartość rośnie, panie podkomorzy — odezwał się Maurycy, — gdy kapitału znaczenie stosunkowo się zmniejsza. Zresztą wcale się nie czuję pokrzywdzonym, bo milion rubli w całości nie jest do odzyskania...
— To dobrze, żeście w dziale położyli, iż wcale hypoteki zań, ani odpowiedzialności nie przyjmujecie — dodał podkomorzy. Wszakże tak?
— Tak jest! rzekł Maurycy...
— Za zdrowie wasze! odezwał się pijąc stary... niech Bóg wam da dobrą żonę... dobre zdrowie i dobry humor. Reszta się znajdzie! Siedźcie na wsi — nie ma to jak życie pod starą strzechą słomianą... Tu się oddycha swobodnie, tu z Bogiem oko w oko i z naturą rozmawia... tu się żyje z ludźmi i czuje wspólność życia z nimi!
Podkomorzy lubiący całować i ściskać, objął Maurycego i do piersi przydusił.
— Winszuję szczerze...
— A ja z duszy dziękuję...
— O! nie ma za co!
I siedli do wiseczka, a Moryś do matki pojechał.