Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/351

Ta strona została skorygowana.

ciaż piecyk stał w niej żelazny, i miejsce na łóżeczko ze stolikiem się znajdowało. Między piecem, łóżkiem i stolikiem przecisnąć się było można — nic więcej. Kufereczek musiał stać pod łóżkiem, a inne rzeczy na ścianach wisiały... Żyć tu, gotując sobie jeszcze w piecyku jedzenie, jak to stróż robił, zdałoby się dla zepsutych wygodami niebezpieczeństwem, nie było powietrza aby tchnąć, przestrzeni, by się rozprostować i wyciągnąć, — a żyło się wszakże... i nie piszczało.
Przez cały dzień na dziedzińcu się nie pokazując prawie, stary stróż siedział tu zamknięty, i już był nawykł do tej żółwiej skorupy. Tylko gdy kto do niego przychodził, ponieważ dla gościa, choćby jak najmniejszej objętości miejsca nie stawało, rozmowa się zwykle odbywała, u drzwi otwartych, i przybywający stał w równie obszernej sioneczce.
Dobrze wyrosłemu i tuszy pięknej panu Żabczyńskiemu wnijść do stróża było absolutnem niepodobieństwem, ale drzwi do izdebki otworzywszy... stanął jak zwykłe do rozmowy. Stróż — którym, jak się tu okazało, był pan Łukasz z Zamoroczan, siedział na łóżku... z nogami zwieszonemi... W piecyku się coś skwarzyło. Żabczyński popatrzał nań.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry...
— Jakby pan Łukasz zszedł do mnie do stancyi — odezwał się Żabczyński — jest coś do pogadania. W dziedzińcu nie ma nikogo...
— A no — zaraz — ino garnek odstawię — odparł stróż — idę...
Szwajcar poprzedził go i wszedł do swej loży. Trzeba nadmienić tu, że w czasie niebytności pana Leona, szwajcar sobie pozwalał wcale nie wdziewać stroju urzędowego, chodził w surducie i laski nie brał do ręki. Książę i to jego lekceważenie sobie zanotował.