— Jak Boga kocham — dodał — miejsce znajdę... i dobre...
Skończyło się na tem z rana; wieczorem stróża nie było. Szwajcar oznajmił, żeby sobie innego szukali, bo on dziedzińca zamiatać nie myśli. Pan François doniósł o tem księciu, że stróża odprawiono...
Mocno go to wzruszyło.
— A! zawołał: więc coś było — spisek! Czuli się winnymi...
Okoliczność ta i księcia i marszałkową obeszła, chcieli bowiem cały przypadek ukryć przed panem Leonem, a obawiali się spisku sług...
Wieczorem wezwano znowu szwajcara do księcia. Przybył wprawdzie, lecz mniej jeszcze grzeczny i akkomudujący się niż pierwszym razem.
— Cóż to? stróż się już sam odprawił? spytał książę.
— Nie, proszę księcia — ja go odprawiłem...
— Jakiem prawem?
— Bo ja go przyjąłem. Widziałem, że książę ma go w niełasce... wolałem oddalić. Niech teraz kto inny installuje tu...
— Cożeś to acindziej tak znowu łaskotliwy? zawołał książę. Ja go tylko spytałem...
Szwajcar nie raczył odpowiedzieć...
— No, mniejsza o to — dodał książę — ja poleciłem tu przywołać acana, aby mu dać inną przestrogę... Proszę, aby ludzie w ogóle o chorobie hrabiego (tak nazywano wypadek) nie pletli... nie bzdurzyli, i żeby, gdy pan Leon wróci, mowy o tem nie było...
— A co do mnie ludzie należą? odparł szwajcar — do mnie wrota należą nie ludzie... Ja zamykam drzwi nie gęby.
Zuchwała ta odpowiedź byłaby księciu na nowo żółć wzburzyła, gdyby szwajcar nie pospieszył zaraz
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/354
Ta strona została skorygowana.