Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/355

Ta strona została skorygowana.

wynieść się za drzwi i nie dał księciu ochłonąć sam na sam.
Taki był stan rzeczy w Warszawie, gdy pan Leon do niej powracał.
Niespokojnie dosyć wyglądano jego przybycia, bo się lękano, aby w zmienionych twarzach i humorach nie domyślił się więcej, niż chciano. Wypadek choroby postanowiono okryć milczeniem, lecz niepokój zdradzały zmienione twarze, nachmurzone lica, rozdraźnienie marszałkowej, księcia a szczególniej Felicyi.
Obawa jednak kyła zbyteczna, pan Leon zajęty sobą, uszczęśliwiony z powrotu do życia swego powszedniego, ślepym był — a smutek na twarzach mógł tylko przypisać tęsknocie po sobie.
Gdy nadjechał, Felicya nie wyszła przeciw niemu, matka tylko oznajmiła mu zaraz w progu, że nieboraczka jest od tygodnia chora...
Ta choroba tłómaczyła smutek wszystkich. Leoś znalazł ją ubraną ślicznie, w negliżu leżącą na szezlągu, bladą i uskarżającą się na ból głowy, osłabienie. Powitanie z jego strony najczulsze, z jej było oziębłe i smutne... Marszałkowa uprzedziła go, że doktor największy spokój nakazał.
Wieczór zajęło opowiadanie o pobycie w Rakowcach, o matce i o spodziewanem przeciągnieniu działu, powierzonego Malborzyńskiemu, spodziewającemu się, iż zwlecze ukończenie sprawy póki zechce.
Zagadywano pana Leona interesami. Książę się skarzył na żółć, marszałkowa na nerwy. Przybyły, gdyby to tylko uszło — rad się był wyrwać zaraz w miasto, dowiedzieć się o konia, zobaczyć z przyjaciołmi... Tego dnia jednak nie wypadało,
Spytał o hrabiego, zdziwiony, że go nie widzi. Marszałkowa z westchnieniem odezwała się: