Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/359

Ta strona została skorygowana.

dąsy, milczenie. Naówczas matka brała stronę córki, obie napadały Leona i ten musiał ulegać.
Wyzdrowiawszy, z przyjemną tylko bladością na twarzy, która mu po upływie krwi pozostała, hrabia powrócił do pałacyku i znowu stał się tu gościem codziennym. Był to także sprzymierzeniec marszałkowej i jej córki przeciw Leonowi, chociaż istotnie trzeba było dobrej woli, aby wojować z człowiekiem, który w żadną walkę się nie chciał i nie myślał wdawać. Znajdowano w nim coraz nowe przywary. Marszałkowa narzekała na jego lekkomyślność i rozrzutność, choć stosunkowo Felicya traciła tyleż lub więcej od niego. Żona znajdowała go nudnym i chłodnym. Hrabia chwalił go, ale zawsze dodawał do pochwał przywary, które szalę na stronę ich przeważały.
Leoś tak był ślepy i zajęty sobą, że tego ani czuł, ani widział. Pół dnia też pędził za domem, a hrabia tymczasem miejsce jego w pałacu zajmował.
Biło to w oczy drugich, a nic a nic nie raziło tego, kogo najwięcej obchodzić było powinno...
Wśród tego trybu życia dziwnego, przyszły układy o dział, o których mówiliśmy. I one nie mogły Leona wyprowadzić z tego rodzaju apatyi, która była mu naturalną. Gniewał sie tylko, że mu to niepotrzebnie życie jego mąci... Niespokojna marszałkowa nie dawała mu też pokoju, ciągle mówiąc o interesach... Leon ruszał ramionami i uciekał do koni, kart lub męzkiego swojego towarzystwa.
Przyszła w ostatku wiadomość od Malborzyńskiego, że dział dokonany został wedle życzenia. Interes świetnym się wydawał, marszałkowa była prawie rada — milion rubli mający się podnieść z kaucyi imponował nawet hrabiemu. Pierwszym skutkiem odebranej wiadomości było postanowienie dania balu...