wcale... Ogród był niemal gotów, a na ten dzień oświecić go miano brylantowym gazu przyrządem, który wśród zieleni drzew stanowić miał dekoracyę uroczą — niestety! ogródki paryzkie przypominającą.
Zajęty przygotowaniami, Leon był w swoim żywiole... i nie widzialnie więcej nad ten bal, który najdostojniejsze stolicy znakomitości obecnością swą zaszczycić miały.
Nadszedł dzień oczekiwany — i — co się nader rzadko zdarza — nic nie chybiło, nadeszło wszystko w porze, udało się nawet to, czego się nie spodziewano. Salony zajaśniały przepychem... ogród wyglądał jak sen z tysiąca nocy... Goście zachwyceni napawali się, ale jednym głosem prawie powtarzano:
— Kiedyż ten szaleniec zbankrutuje?
— O! nabab pociągnie jeszcze lat parę, mówili drudzy...
— Mais c’est scandaleux! szeptali zazdrośni.
— Kwalifikuje się do Bonifratrów... dodawano z boku.
Wśród tłumów Felicya w brylantach, blada, śliczna jak posąg grecki, smutkiem jakimś obleczona, zachwycała. Niekiedy oczy jej podnosiły się jakby szukały kogoś, błyskały ogniem i upadały jakby omdlałym wzrokiem na ziemię.
Była wśród najpiękniejszych najpiękniejszą, a hrabia stojący z daleka u kolumny, z kapeluszem pod ręką, wpatrując się w nią tak uporczywie, iż wszystkich zwracał uwagę, zdawał się czegoś gniewny... Był w najgorszym humorze może dla tego, iż Leon był bardzo szczęśliwy. On także na kilka dni przed tem, niewiadomo jaką drogą otrzymawszy gwiazdę orderu Medzidże, pierwszy raz z nią u boku występował. Wszystkie panie mu się uśmiechały; jedna żona, ile się razy zbliżył, widocznie go dąsami i kaprysami zbywała... Tryumf, jaki odniosła, nie
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/361
Ta strona została skorygowana.