Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/362

Ta strona została skorygowana.

wpłynął na jej wesołość... była dziwaczniejszą niż kiedykolwiek. Książę, który przybył na dni parę, jako pół-gospodarz, jaśniał nadzieją wieczerzy, zapowiadając gastronomiczne jej cuda.
Bal, który trwał do białego rana, kosztował summę bajeczną, powiódł się najszczęśliwiej — miał ten skutek, że jedni gospodarza waryatem, drudzy marnotrawcą ogłosili. Ale całe miasto o nim mówiło, pisały dzienniki domowe i zagraniczne, a okruszynami jego co się sług nakarmiło... nie zliczyć!
Szczerba, jaką w kapitale uczyniło to wystąpienie, dla pana Leona wydawała się mało znaczącą. W wydatkach swych, coraz podnosząc ich skalę, miary nie zachowywał żadnej, — nie dawały się one czuć i upoważniały do coraz większych, choć dochody na to nie starczyły... Nie było nikogo, coby pana Leona uwagę na to zwrócił. Felicyi zaś nigdy nie było dosyć. Hrabia, który powinien był przyjaciela powstrzymać, z urągliwym uśmiechem popychał go do coraz nowego marnotrawstwa. Sam on wprawdzie począł był także budować ów pałacyk cacko — ale Monti znajdował, że niesłychanie jest skąpy... Współzawodnictwo choć trzymane w pewnej mierze, z panem Leonem, i hr. Teofila narażało na wydatki; umiał jednak zawsze pozornie wyrzucać, przemyślając nad oszczędnościami skrytemi.
Wśród coraz nowych życia przyjemności i potęgującego się zbytku — zdawało się, że marszałkowa zapomniała była o Morysiu i dawnych swych planach... Tak jednak nie było — serce jej nie tęskniło, ale miłość własna i rachuba kazała jeszcze próbować szczęścia.
Jednego dnia powtórnie oświadczyła marszałkowa, że jest zmuszona choć na krótko zbiedz do Holmanowa. Tym razem Felicya mniej się już jej prze-