— Uczucia tam delikatnego pan nie znajdziesz... dodała z przekąsem — ale krew żywa... a mężczyznom na tem dosyć.
— Ja wcale nie myślę o pannie Malwinie, powtórzył Maurycy...
— Zmiłuj się! na co się wypierasz? co mnie do tego! Zazdrosną o nią nie jestem, słowo daję. Myśl o niej jeśli chcesz... ale pamiętaj, jaką sobie gotujesz przyszłość. Na wieki wieków przykuty do wsi, w błocie z nią będziesz siedział i dzieci hodował... To nie jest życie! to zwierzęcy jakiś byt... dla istot ograniczonych stworzony, co nic wnioślejszego uczuć, ku niczemu wyższemu się podnieść nie są zdolne!... Dla tego mi pana tak żal, tak bardzo żal!...
— Ja powtarzam, zimno odparł Maurycy: iż życiem mojem i przyszłością nie rozporządziłem... Więc — choć wdzięczen jestem za troskliwość pani, ale ona co najmniej przedwczesna.
Czując podraźnienie w mowie Falimirska, łagodnieć zaczęła.
— Więc, jeżeli cię tu nic nie wiąże, panie Maurycy, dla czego nie przyjedziesz do nas, nie rozerwiesz się — nie rozpatrzysz:
— Dotąd, pani wie jak wielkie na mnie spadły ciężary — jeszcze nawet majątków nie objechałem...
— No ale uczyń nam choć nadzieję...
— Bardzobym rad sobie ją samemu dać... rzekł grzecznie Moryś.
Ton rozmowy zmienił się na czulszy i poufalszy... Marszałkowa niby ulegała sile wspomnień, słabości serca, i niby się im broniła. To chwytała go za rękę, to ją puszczała — to była słodka, to smutna, to szyderska. Maurycy też pod wpływem tych promieni różowych, fioletowych, złocistych — przedstawiał się różnie. I on zapominał się czasami — a — mężczyzna, ulegał też czarowi pokus wymierzonych
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/367
Ta strona została skorygowana.