więcej do zmysłów niż do serca... Z jednej strony była jak zawsze tablica Pythagoresa, z drugiej fizyologiczne drgnienia natury ludzkiej...
W kilka godzin zgoda była i porozumienie zupełne — chociaż marszałkowa trzymała Maurycego z daleka — nad przyjaźń nie dając mu nic więcej, nawet w nadziei...
Starała się malować życie w Warszawie tak, aby niem go pociągnęła w ogóle, mówiła do próżności człowieka, do namiętności mężczyzny, do miłości własnej, do poczucia obowiązków familijnych, do pewnej wdzięczności za ofiary, na którą rachowała... Wszystko to przemawiało przez jej usta za tem, że pan Maurycy ich opuszczać, odrywać się od nich nie był powinien.
Nakoniec nawet napomknęła, że Leoś poczciwy nie jest gospodarny, że ludzie z niego korzystają, i że brat spełniłby powinność czuwając nad nim... bo w tem nikt go zastąpić nie może.
To był w istocie najsilniejszy z użytych argumentów, i ten trafił do przekonania Maurycego. Uląkł się ruiny, którą marszałkowa, choć w nią wcale nie wierzyła jeszcze — widziała grożącą. Uczuwszy, iż to poskutkowało... silniej jeszcze uderzyła w tę strunę.
— Mnie nie wypada się w to mieszać... Felicya takie dziecko jak i on... Książę się w to nie wda nigdy w świecie... A choć fortuna wielka — ale... ja tam nie wiem... wszystko się na świecie wyczerpuje...
Powiedz pan o tem matce — ona to zrozumie...
Czułości nieco i pochlebstw do tego przymieszawszy, odprawiła Maurycego znacznie zmiękczonym do Rakowiec, wziąwszy słowo, że ją jak najprędzej odwiedzi.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/368
Ta strona została skorygowana.