Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

upragnione, — dodawały blasku pięknej marszałkównie. Ożenić z nią syna, było to wyprowadzić go z tej obrzydłej kałuży i śmieciska, w których całą rodzinę tyran utrzymywał...
Nie łudziła się wszakże matka Leosia, aby mąż jej mógł na to małżeństwo zezwolić. Znała ona jego usposobienie dla pani Falimirskiej i jej domu. Ilekroć wypadkiem mowa była o nim, Czermiński tak pogardliwą robił minę, iż o wstręcie dla tych — jak on ich zwał — bankrutów, nie było wątpliwości. Małomowny stary czasem nawet lakonicznych drwin z tego szychowego państwa pozwalał sobie.
Z razu ukradkowe odwiedziny Leosia uszły jego oka; potem, choć się o nich dowiedział stary, milczał, mierząc tylko syna groźnemi oczyma; naostatek, bodaj podżegnięty przez Morysia, surowo połajał.
— Nie włócz mi się do tego Holmanowa Po co to?... bankruty... Wszystko z kretesem kaduka warte.
Leoś zmilczał — z ojcem nie było sposobu się spierać; przed matką się użalił, postanowiono kryć się i taić, ale nie zrywać. Leoś groził że sobie w łeb strzeli — matka mało nie omdlała... Posądzając Morysia o zdradę, zawołała go do siebie, aby mu dać naukę. Moryś jak zwykle, stawił się hardo, począł brata wyśmiewać, a w końcu, gdy do łez przyszło, dał słowo, że się w to wdawać nie będzie i ojcu nic nigdy nie powie.
— Co mnie do tego, rzekł, że Leoś chce głupstwo zrobić. Albo to dla niego żona ta imościanka!... Książęca wychowaniczka... Ojciec nigdy w życiu nie pozwoli mu się żenić... Będzie tylko durzył sam siebie darmo i ją także. Jak sobie pościele, tak się wyspi... Wola jego...
Tak daleko zaszły rzeczy, że w końcu marszałkowa widziała się zmuszoną pana Leona zagadnąć o jego zamiary, grożąc niby zamknięciem mu domu.