Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/371

Ta strona została skorygowana.

Malwina kazała mi oświadczyć ukłony i dopomnieć się co pan obiecał...
— A cóż ja obiecałem?
— Nie wiem! widać, że coś jaśnie pan musiał tej pięknej pannie obiecywać. Jak Boga kocham, że ładna i rezolutna i gospodyni... drugiej ze świecą szukać...
— Nie mówiła co obiecałem? spytał zamyślony Maurycy.
Smiał się Pierzchała.
— Nie wiem, słowo daję. Inaczej nie wypada, tylko pojechać się dowiedzieć. Oni tam panu zawsze radzi, że gdyby królewicz przyjechał, nie byliby szczęśliwsi... Podkomorzy kocha jak syna... a — słowo daję — ludzie pannę Malwinę prześladują panem.
Ruszył ramionami Maurycy, nie chcąc się puszczać w rozmowę zbyt poufną z Pierzchałą.
Ten stał uparcie w progu...
— Niech pan dobrodziej się nie gniewa, dodał — za zbytnią konfidencyę, że ja to śmiałem mówić. Te gadaniny to się tam skończą rychło — bo panna za mąż wychodzi.
— A! zawołał Maurycy mimowolnie się tem zająwszy — czy nie za Węgrowicza?...
— Ale! gdzie zaś!... podchwycił Pierzchała — Węgrowicz ma lat pod sześćdziesiąt i włosy dekoktem z orzechów włoskich farbuje. Klucznicza mi jego się na to przysięgała. Jak cokolwieczek odrosną, z pod spodu siwiuteńki... a panna gdyby róża. Toby to był grzech jemu dawać! Ale gdzie zaś! Stara się o nią na seryo pan Pastuszewski z Hermanowicz, obywatel słuszny, wieś dobra — i temu nie odmówi, bo i podkomorstwo są za nim...
— Zkądże o tem wiesz?...