Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/373

Ta strona została skorygowana.

Myślał i o tem co mu mówiła matka... i o marszałkowej trochę...
Tego dnia dojrzał zmarszczek na jej twarzy i powłoki ryżowej, którą była pokryta. Oczy oplatała siatka gęsta. Nad wargą górną wytryskały włosy, których dawniej nigdy nie było... Świeżość była podejrzana, wdzięk dawny znikł... Marszałkowa się mocno zmieniła, lecz była tak jeszcze ożywiona, taki miała kunszt słowa, oczu, sztukę... uśmiechu urok — ruchów wdzięk... iż Maurycy zapominał przy niej o tych czterdziestu trzech, które teraz już przeszły na czterdzieści i cztery...
Z rana przyniesiono karteczkę pilną z Holmanowa... trzeba tam było znowu się stawić.
Matka już o niej wiedziała i nie była z niej rada.
— Jedź, kiedy musisz, żeby nie być niegrzecznym, odezwała się — ale powiedz, że masz interes, i że ja prosiłam cię, abyś powracał...
Tego dnia był Malborzyński — który swej pani umiał być pomocnym i podpierał silnie każde słowo... Usiłowano napróżno zatrzymać Morysia, który się złożył interesem pilnym...
Marszałkowa puściła go na pół gniewna. Namyślała się już czy pozostać dłużej i czy się to przyda na co. Nudziła się tu, a razem o Felicyę była niespokojna. Listy jej do matki niezrozumiałe, tęskne, długie, poplątane, dowodziły usposobienia, w którem doświadczona niewiasta widziała symptomata niepokojące. Felicya była widocznie nieszczęśliwa, to jest w głowie swej dziecięcej uroiła sobie strasznego coś — czem się bawiła, przebierając się za męczennicę. Lecz zwiastowało to w kapryśnem dziecku — a przynajmniej groziło wybrykiem.
W gorszym nigdy humorze nie była marszałkowa, jak gdy w kilka dni potem przyjechała żegnać panią Czermińską. Maurycego nie było, bo mu się