Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/374

Ta strona została skorygowana.

szopy i stodoła spaliły w Zamoroczanach i musiał wyjechać pilno. Nie mogła go więc pożegnać nawet pani Falimirska, i zostawiła tylko list na ręce Malborzyńskiego.
Tak się skończyła ta powtórna stracona wyprawa i łowy daremne...
Czermińska odetchnęła swobodniej.
Po wyjeździe marszałkowej, Maurycy wracając z Zamoroczan wstąpił do Wierzejek... ot tak — po drodze... W domu nikogo nie zastał wypadkiem, wszyscy byli na polowaniu, podkomorzyna tylko i panna Malwina wyszły na powitanie...
Piękna panna miała oczy jakby zaczerwienione i minkę smutną. Podkomorzyna chmurno i zimno przyjęła Czermińskiego. Proszono go jednak, aby na powrót myśliwych zaczekał, który wprędce miał nastąpić.
Pożar dostarczył treści rozmowie... potem polowanie.
Z panną Malwiną był od dawna Maurycy na stopie wiejskiej poufałości, która dozwala niemal po bratersku mówić wszystko...
— Czy mam pani powinszować? zapytał po wyjściu podkomorzyny.
— Mnie? czego?
— Mówiono mi o Pastuszewskim.
— A! dajże mi pan z nim pokój! Podkomorzy, podkomorzyna... cały świat się mnie chce pozbyć. Mówię, zaklinam się, proszę, że za mąż iść nie chcę — nic nie pomaga...
— Czy w istocie ma pani wstręt do tego stanu? podchwycił Maurycy.
— Powiem panu całą prawdę — odezwała się rumieniąc panna — nie do stanu mam wstręt... ale nie z każdym do ołtarza pójść można i związać się