Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

Rzucił się jej do nóg, oddając pod jej opiekę. Dała się zmiękczyć... Jednego dnia po nabożeństwie, marszałkowa spotkała się z matką Leosia... Rozmowa przy drzwiach zamkniętych trwała między nimi z godzinę. Pani Czermińska wyszła z niej poruszona, z oczyma zaczerwienionemi, ale z widocznym wyrazem energii na twarzy...
Leoś wieczorami mógł się wkradać do Holmanowa, pod różnemi pozory, widywać się z panną przy mamie, i — tymczasowo zamieniono nawet pierścionki, oczekując szczęśliwego czasu dla przyprowadzenia małżeństwa do skutku. Marszałkowej szło głównie o to, ażeby nieubłagany i nielitościwy Czermiński, syna, którego nie lubił nie wydziedziczył. Matka Leosia brała na siebie zwyciężyć jego opór...
Na pozór było to zadanie nad siły kobiety zawojowanej, przybitej, niemającej w domu najmniejszej woli, drżącej na każde zmarszczenie tyrana... Lecz, jak umiała pani Leokadya ulubionego syna wedle swej myśli wychować i poprowadzić, przeciwko woli męża — tak spodziewała się go też ożenić wbrew jemu. Nawet panna Damianna nie była wtajemniczona w sposoby, jakie posiadała pani Czermińska do zwalczenia żelaznego męża oporu — wiedziała tylko, że gdy co postanowiła, a rzecz warta była zachodu (bo w małych ustępowała zwykle), zachodziła co wieczór do kancelaryi, siedziała tam godzinę lub więcej, wracała czerwona, drżąca, poruszona, bezmowna, zawiązywała głowę i na świat się już tego dnia nie pokazywała. Czermiński wychodził do wieczerzy blady, milczący, pomięszany. Powtarzało się to dni kilka, czasem kilkanaście. Jeżeli pani Leokadya drzwi znajdowała zamknięte — co się trafiało, stała pod niemi aż się otworzyły. Rozmowy małżonków nikt nigdy nie podsłuchał, — ale gdy walka się skończyć miała, panna Damianna podchwyciła