Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/387

Ta strona została skorygowana.

— Resztki? wybuchnął Leon — toć przecie jeszcze tak źle nie jest ze mną! Straciłem dużo, ale taki majątek jak mój nie topnieje tak łatwo. Mam po ludziach kapitały... pałac także reprezentuje summę znaczną...
— Tak — ale masz też długi niezliczone — rzekł hrabia. Kapitały po ludziach... są to prawie stracone pieniądze, pałac, który kosztował cię krocie, nie sprzeda się i za połowę tego coś na niego wydał. Żyłeś — co chcesz! życie takie kosztuje...
Ruszył ramionami.
— Ja przecie pójść na razowy chleb na wieś nie mogę; a gdybym się zdecydował wegetować, wziąwszy dobrego kucharza na wieś — Felicya nie pojedzie, nie zgodzi się za nic. Ona innego życia nie rozumie, nie zna, tylko to, wśród którego się tu rozwinęła.
Na wspomnienie Felicyi hrabia stanął i począł patrzeć na Leona.
— Dotknąłeś właśnie najważniejszego punktu... Mówmy otwarcie o tem... odezwał się sucho.
Leon oddał mu wejrzenie zimne, obojętne, pytające.
— Mówmy — potwierdził — ty się kochasz w Felicyi.
Hrabia trochę się zatrzymał z odpowiedzią.
— Nie przeczę — rzekł — kocham się.
— Potrafiłeś sobie pozyskać jej serce — dodał Leon — to wszyscy wiedzą, nawet ja. Oddasz mi sprawiedliwość, że byłem zawsze nader przyzwoitym i wygodnym mężem — nie prawdaż? Zdało mi się śmiesznem okazywać zazdrość i dobijać się siłą, a prawem tego, co się otrzymuje z rąk fantazyi i kaprysu...
Wiem o tem, że chcesz się żenić z Felicyą, że do tego od dawna dążycie...