Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/392

Ta strona została skorygowana.

Nie spytał nawet siedzącego na co zawołał, nawykły był do powoływania na poufne rozmowy, wiedział, iż musi zabawiać tego pana, którego był zarazem konfidentem.
— Wiesz, Symfuś! dziecinnie jakoś głosem innym zawołał Leoś — wiesz? z hrabią się rozmówiłem na czysto.
— A cóż? gburowato spytał sługa.
— Co? rozumiesz — mówił Leon siedząc ciągle do stojącego sługi — zjadł mydło — ani się zakrztusił. Położyłem mu warunki. Chcesz mieć moją panię — daj mi spokojność, popłać długi i — róbcie sobie co chcecie.
— O! oni się pytali pana hrabiego i robili co chcieli. Marszałkowa... pani i on! rzekł sługa gburowato... Oni znowu jaśnie pana odrwią. — Jak pana Boga kocham.
Zamyślił się Leon i westchnął
— Daj mi szklankę limonady, rzekł jakby chcąc przerwać rozmowę — wiesz, jak ja ją lubię — przypraw tylko starannie... ostatnim razem była niedobra... Potem pójdę do resursy.. i może gdzie wstąpię jeszcze. Muszę się rozerwać...
Symforyan wolnym krokiem zwrócił się do stolika, na którym było przygotowane wszystko do limonady, i z pedanteryą zajął się wyciskaniem cytryny, nakładaniem i dokładaniem cukru. Potem na małej tacce przyniósł ją panu, i wspierając się o biuro, czekał aż ją weźmie, bo Leon się zamyślił i o żądanym napoju zapomniał.
— Limonada! szepnął Symfuś — któremu nudziło się czekać.
— A! wychylił Leon napój i postawił szklankę. Gdy chcesz tylko, robisz limonadę i wszystko doskonale... Ale czego ty dziś jesteś taki namarszczony? wiesz, że ja takich twarzy nie lubię.