Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/397

Ta strona została skorygowana.

— On sam? jak? zawołały obie panie.
— Ale go znacie — rzekł hrabia — tak swobodnie i lekko, jakby szło o konia lub — nawet o coś mniej jeszcze interesującego...
— Na czemże się skończyło, mów bo! proszę — zawołała Felicya, podnosząc się nieco i opadając na szesląg — widzisz, że czekam! Masz passyę mnie przyprowadzać do niecierpliwości!
Hrabia drgnął.
— Jest przygotowany na wszystko... zezwala na rozwód, z warunkiem, aby go z kłopotliwych interesów wydźwignąć, i zapewnić mu piętnaście tysięcy rubli rocznie.
— Z kłopotliwych interesów! wtrąciła marszałkowa — w które sam dobrowolnie wpadł...
Namarszczyła się piękna twarzyczka pani.
— A pałac? a to wszystko?
— Oddaje wszystko — excepté le mobilier — rzekł hrabia...
— I cóż więcej? co więcej? co myślicie? zapytała niespokojnie marszałkowa.
— Ale on sam nie ma wyobrażenia ani o długach, ani o tem co mu zostało... Nie chce się zająć, wejrzeć: — „Rób sobie co chcesz — muszę mieć tyle — i koniec...“
Felicya spojrzała na hrabiego.
— Przecież powinieneś był przyjąć? rzekła.
— Nie odrzuciłem układu — ale się muszę rozpatrzyć w tem... rzekł hrabia powoli. Chciałem tylko, aby mi pozwolił proces wytoczyć Maurycemu o kaucyę — na to nie pozwala, Ef — il n’est pas degouté, zostaje mu majątek z długiem — i piętnaście tysięcy rubli.
— Czegoż on może żądać więcej! z gniewem zawołała marszałkowa... Marnotrawnik ten!...