Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/399

Ta strona została skorygowana.

wynędzniałą, oczy błyszczące nadto, pokaszliwał, nogami sunął, ale usiłował trzymać się jeszcze po dawnemu.
— Zszedłem umyślnie — rzekł — choć dziś się czuję gorzej niż zwykle. Doktor mojej choroby nie rozumie, muszę się wybrać do Waltera... Mówi mi o podagrze... Zkąd u mnie podagra się wziąć mogła? nigdy się nie zapijałem... Ale oni wszyscy tacy: gdy się który z nich uprzedzi — nic ich nie przeprze.
Mówił nawet nie zważając czy go słuchano, i dowlókłszy się do najbliższego krzesła — siadł stękając. Dopiero teraz spojrzał po zgromadzonych z uwagą. Panowało milczenie. Odwrócił się do Teofila.
— A cóż? będzie temu jaki koniec?
— Już jest — odparł hrabia — Leon bankrut kompletny...
— Nie mówiłem? podchwycił książę. Widziałem to z daleka... Karty, kobiety, konie, i żadnego pomiarkowania.. Cóż z Felicyą? Co z rozwodem? Trzeba z nim mówić otwarcie.
— Sam on mnie zagadnął... zbywając się szybko począł hrabia — to się ułoży... Ale wie wujaszek, że ja będę musiał wszystkie jego interesa wziąć na siebie activa i passiva. Mówił mi o 50.000 rubli u księcia?
Książę drgnął.
— Jakie? pięćdziesiąt? cóż znowu! Attendez donc? — Podniósł oczy do sufitu. — No — tak — coś — być może około tego... Ale to dług przyjacielski, który on mi narzucił. Nigdybym nie wziął u niego, gdyby mnie nie zapewnił, że się nagle upominać nie będzie! Rozumiesz, że...
Hrabia milczał, jakby wcale rozumieć nie chciał... Książę go trącił po ręku.