Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/400

Ta strona została skorygowana.

— Żebyście mieli mnie starego o to głupstwo szykanować! Ty! który mi winieneś tyle! Przyznam się — toby było srogą niewdzięcznością. Ja się sakryfikowałem, parawanowałem waszemu romansowi, kompromitowałem się — a ty mi zaraz na wstępie wyjeżdżasz z temi głupiemi 50.000!
Książę gorzko się śmiać zaczął. Kobiety, chcąc neutralnemi pozostać, milczały...
— Ale Teofil nie będzie niedelikatnym — wtrąciła cicho Felicya, i pogroziła mu sekretnie...
— Ja wcale nie myślę być natrętnym, ułożymy się z wujem — ale na hypotekę — jakkolwiekbadź, wnieść to muszę...
Zamilkł książę... Ten epizod jakoś wszystkim był przykry, nawet temu, co go niepotrzebnie wprowadził.
— Cóż z pałacem? spytał książę.
Hrabia się namyślał, patrząc w podłogę.
— Felicya go nie lubi — ja go nie cierpię... Leon ani myśli, ani może się przy nim trzymać... Sprzedam go... to naturalne...
— A tak — to naturalne — podchwycił stary, kijem coś kreśląc po podłodze — to niezmiernie naturalne. Szczególniej ja na tem dobrze wychodzę. Ce blanc bec, prosi mnie, po rękach, całuje, abym dożywotnie u niego przyjął mieszkanie, inkommoduje mnie, zadaje gwałt... Ja się urządzam stosownie —i — un beau matin na bruk mnie wyrzucają. To nadzwyczaj naturalne, gdy kto jest łatwowierny jak ja — i ma do czynienia z takim...
Urwał książę.
— Ja przynajmniej w tem nic nie zawiniłem... bronił się hrabia.
— Tak — ja jestem winień... dołożył stary.