Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/401

Ta strona została skorygowana.

— Ale, proszę księcia... po co się wzruszać i irrytować? wtrąciła marszałkowa łagodząc — księciu to szkodzi zawsze...
— Szkodzi! zabija! tak — odparł stary — zabija! Wszyscy to wiecie — a nie myślicie mię oszczędzać wcale...
Zamilkli tedy wszyscy, ale sam książę Augustulus wnet rozpoczął.
— Nie myślę czekać aż mi powiedzą: ruszaj — wyniosę się na wieś — albo pojadę za granicę... Nikomu tu już nie jestem potrzebny. Był czas, gdym się państwu wysługiwał!
Felicya drgnęła — ramiona jej poruszyły się parę razy. Scena ta i ją, i marszałkową doprowadzała do niecierpliwości. Hrabia tylko siedział obojętny.
Powiodłszy oczyma po wszystkich, Augustulus, jakby już zrezygnowany, rozpoczął z innej beczki:
— Kiedyż ten remue-ménage się ma począć? Jak? co? Nic nie rozumiem... mów.
— Sądzę, że wszystko zostanie in statu quo, rzekł hrabia — aż do rozwodu, który ja przyśpieszę... Mój domek tak jak gotów. My się z Felicyą przeprowadzamy do niego... Nieszczęściem tak jest szczupły...
Marszałkowa rzuciła się.
— Ja od dawna się wybierałam do Holmanowa... odezwała się — nawetbym tymczasowo Felicyę zabrała z sobą.
— Co ja będę robiła w tym Holmanowie! — przerwała Felicya — proszę mamy — Holmanów śmiertelnie nudny... Hrabia mi obiecał, i tak wypada nawet, że zaraz po ślubie wyjedziemy do Włoch... Najmie willę gdzie pod Florencyą i tam przepędzimy kilka miesięcy, dopóki się ci głupi ludzie tu nie uspokoją i nie wygadają.
Hrabia nie przeczył ani potwierdzał...