Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/402

Ta strona została skorygowana.

— Oczywiście się wynosić nam trzeba... mruknął książę — c’est dit!
Wstał z wolna — oparł się na kiju, cicho szepnął: Dobranoc! — ogólne i skierował się ku drzwiom.
Dopóki kroki jego słychać było w dali, milczeli wszyscy. Hrabia brał za kapelusz także, lecz leniwo. Zbliżył się szepcząc coś do ucha Felicyi, która mu śmieszkim odpowiedziała; a potem do matki się zwróciwszy, dodała:
— Niechże mu mama powie, żeby sobie szedł...
W istocie i bez tej admonicyi, hrabia ucałowawszy ręce i schyliwszy się ku białemu czołu — prędko wyniósł się z pokoju.
Matka i córka zostały same...
Felicyi twarz, którą zdawało się ożywiać jakieś uczucie, po zamknięciu drzwi zmieniła się tak, jak zwykło się było w potrzebie zmieniać macierzyńskie oblicze. Niemal przypominała matkę.
— Powiedz ty mi — szepnęła nierychło marszałkowa do córki — czyż ty go w istocie możesz kochać?
Spotkały się ich oczy; było to wejrzenie dwóch owych augurów rzymskich nad zabitą ofiarą.
— Ja? ja? — rozśmiała się Felicya — ale — mamo!
— Leon, mimo swej nullité... był milszy, jako mężczyzna...
Fade au possible! odparła córka, Nie — nie — nie mogłam go znieść. W początku, proszę mamy, byłam tak niedoświadczona... dziecko... Hrabia — jest hrabią moja mamo, jest siostrzeńcem księcia — i ma w salonie dosyć układu i dowcipu; a w życiu prywatnem... a! to się jakoś poradzi. Przy tem kocha się we mnie... to lepiej daleko, niżbym ja się w nim kochała.