Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/404

Ta strona została skorygowana.

Wiesz — dodała — wiesz?... czasem mi się zdawało, że ty go kochasz?
— A! moja mamo, spuszczając oczka zamruczała Felicya — w początku czynił na mnie impressyę — przyznaję się, miałam słabość... Był zupełnie inny od Leosia — to go w moich oczach czyniło powabnym... ale potem! Oni tacy wszyscy — zakończyła... na czas krótki dosyć zabawni — ale dłużej — jak się tylko zajrzy do dna! Pustki w nich.... nie ma nic. Ziewać się chce, i trzeba innej szukać zagadki.
Zegar wybijał dwunastą...
— Chodźmy spać! odezwała się wstając marszałkowa...
Pocałowała leżącą córkę, i krokiem wolnym wyszła z pokoju, w którym się już dzwonek rozlegał. Z za portyery wychyliła się dość ładna twarzyczka garderobiany, która tam zapewne od dawna oczekiwać musiała...
— Ziniu moja! ziewając przemówiła piękna pani — jak ja jestem dziś zmęczona! Głowę mi tak rozgadali... aż pęka. Mama — książę — hrabia... nie było końca...
Nie wiesz co się dzieje z panem Leonem?
— A zkądże ja o tem mam wiedzieć? opryskliwie odparła panna...
— O! westchnęła Felicya — nie gniewajże się... nie wiesz?... to mi wszystko jedno...
Po momencie milczenia, Zizia, jakby się namyśliwszy, dorzuciła:
— Pan Leon miał jechać do miasta...
Ale pani już myślami innemi zajęta, wcale nie słuchała.
Po mieście od dni kilku chodziły już pogłoski o złym bardzo stanie interesów pana Leona. Stan ten przewidywano od dawna, marnotrawstwo nie-