Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

i niedającym sobie imponować niczem. Pochlebstwo najmniej miało skutku na nim, krzywił się gdy się bardzo uniżano przed nim — i odwracał...
Czułości nie okazywał dla nikogo, nawet dla Morysia, którego lubił, bo mu był dogodny, ale go nie pieścił i pilno wglądał w najdrobniejsze jego czynności, jakby chciał go poznać do głębi i opanować... dla posługiwania się umiejętnego...
Był dla wszystkich zagadką stary Czermiński, lecz że przez długie lata nikomu się jej nie udało rozplatać, w końcu wszyscy dali mu za wygraną — pozostał tajemnicą... Jednego jesiennego poranku stary przechadzał się mocno zadumany po swoim pokoju, zwanym kancelaryą... Izba ta na tyle domu od ogrodu, w której od dawna zwykł był Czermiński nad papierami przesiadywać, malowała człowieka, co w niej mieszkał. Słońce nigdy do dwóch jej okien nie zaglądało — oba opatrzone były żelaznemi kratami zardzewiałemi i okiennicami, które się od wnętrza zamykały. Sufit z belek i tarcic, dawniej pobielany, z którego opadła dawno glina, okryty był kurzawą, okopcony i pstrokaty. Gdzieniegdzie pajęczyny się po nim czepiały...
Ogromna szafa, prosta, sosnowa, niemalowana, ściemniała wiekiem, zawierała papiery poukładane w niej na półkach, powiązane sznurkami i tasiemkami. Czermiński miał zwyczaj chować do kieszeni wszystkie sznurki, jakie się gdzie walały. Nie było to skąpstwo, był to nałóg jakiś, w dziecięctwie powzięty i machinalnie zachowany... W szafce na boku był cały zapas tych strzępków, które wieczorem z kieszeni składał stary. Oprócz papierów walały się tu kłódki, ćwieczki, obłamki żelaza, rupiecie najróżnorodniejsze.
Stół jak najprostszy, duży, pokapany atramentem stał u jednego okna, na nim staroświecki przypłaszczony u dołu, niewytworny kałamarz, z korkiem