Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/412

Ta strona została skorygowana.

Nic się nie zmienia... Tout au plus para niepotrzebnych sług i trochę koni pana Leona... Pan Leon zostaje... gościem... Nie miesza się do niczego...
Tu zamilkł nieco i rzekł cicho:
— Hrabia czyniłby pani subjekcyę... To nie jest mąż dla niej. — Pani potrzebujesz być i zostaniesz wolną.
— Pan mi czarodziejskie mówisz rzeczy... ale jestże to podobna?... Nie kuś mnie, nie łudź! nadtoby smutno było spaść z wysokości tych marzeń.
— To nie będą marzenia — za godzin kilka stanie się to, jeśli pani zechcesz, rzeczywistością. Rozkaż pani... idę do Leona.
Powłoczystem wejrzeniem długiem spojrzało bóztwo na barona, i milcząc podało mu rękę...
— Pani — warunek; że hrabia...
— A! to się samo z siebie rozumie... Pan będziesz moim jedynym — przyjacielem, jak jesteś wybawcą.
Baron pocałował rączkę i z żywością niemal śmieszną popędził do mieszkania Leona. Nie pukał, nie pytał, wpadł do niego.
Leon siedział u rannego śniadania, w ubraniu rannem. Herbata, jaja... zimne mięsiwo stało przed nim. Z powagą kończył te funkcye odżywiania... Zdziwił się Michelisowi, tembardziej, że i godzina nie była do wizyty, i baron wszedłszy drzwi wewnątrz na klucz zamknął. Potem rzucił kapelusz na kanapkę, a sam przysiadł się impetycznie do zdumionego Leona.
— Panie, kochany panie! Co pan najlepszego robisz! pan się gubisz!
— Ja? co; nie rozumiem?
— Przepraszam... pan zrozumieć mnie powinieneś. Pan się gubisz! ciągnął dalej z ogniem i natarczywością Michelis. Czy godzi się takie układy projektować z hrabią! Dawać mu się zarzynać! Robić