Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/414

Ta strona została skorygowana.

wszystko jak było... to paradnie!... C’est parfait. Powiedzże mi — z hrabią? co będzie z hrabią?
— No — odprawicie go tem, żeście się rozmyślili.
— A potem?...
— Sądzę, że pani reszty dokona.
— Więc Felicya go sobie już nie życzy?
— Tak sądzę...
Leon ruszył ramionami, i śmiejąc się pusto, zawołał:
— Puchu marny... ty wietrzna istoto! Ale nie dokończył.
Baron wstał był już, dopadł biurka, i siadłszy pędem redagował jakiś akt, który z wielką niecierpliwością, ogromnemi literami na arkuszu wystylizował.
— Masz! podpisz!
Leon zaledwie pobieżnie rzucił oczyma — było to zrzeczenie się na żonę interesów, z warunkiem wypłaty ośmnastu tysięcy rubli rocznie. Nie wahając się siadł, podpisał, przypieczętował nawet, a baron za świadka się położył. Papier już był w jego kieszeni, a on za drzwiami.
Ledwie się to stało, a Michelis w progu jeszcze miał czas go na obiad zaprosić, gdy wpadł Symforyan...
Leon śpiewał na całe gardło chodząc po pokoju...

Le donne son mobile...

— Co panu jest? odezwał się faworyt.
— Co mi jest! czy ty wiesz? Ha? jestem szczęśliwy! spokojny! nie mam długów... hrabiemu figa... Rozwodu nie trzeba... i appartament w pałacu mi zostaje...
Symforyan nic a nic nie zrozumiał...