Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/415

Ta strona została skorygowana.

— No! do grzebienia! zajmij się głową! słyszysz... wołał Leoś siadając — muszę być za kwadrans ubrany... pilny interes.
Faworyt, będąc aż nadto pewny, że się dowie o wszystkiem, wziął się do głowy swojego pana. Właśnie w tej chwili zapukał hrabia i wszedł — dowiedział się o zaproszeniu na obiad przez Michelisa i siadł czatować na Felicyę... Gdy w końcu ciemność go ze stanowiska spędziła, niecierpliwy wrócił do pałacu.
Szwajcar w negliżu stał niedaleko od bramy...
— Wróciła pani?
— Pani nie wyjeżdżała — rzekł szwajcar spokojnie.
Hrabia wbiegł raczej na górę niż wszedł — nie wiedział gdzie się udać, nie umiał sobie wytłómaczyć jaka przepaść dzieliła dzień ten od wczorajszego. Służąca, którą spotkał oświadczyła mu, że ani pani, ani marszałkowa — nie znajdują się w domu, że wyszły pieszo i nie wiadomo kiedy powrócą.
Nie słuchając już jej, hrabia poszedł do wuja, tego istotnie w domu nie było. François siedział w fotelu drzemiąc i wypalał mu cygara. Schodząc przez otwarte drzwi, zobaczył Leona, który wróciwszy z obiadu, śpiewał coś, chodząc po swoim pokoju. Wpadł do niego...
— Powiedzże ty mi co to ma znaczyć wszystko? Gramy w ciuciu babkę? — krzyknął gniewny...
— Hę? ja do żadnej gry nie należę... rozśmiał się Leoś...
— Nikogo w domu?
— O tem, nie wiem...
— Umowa nasza panie Leonie? stoi? ja jutro układ spisać każę?
— Układ? układ? — A no — rozmyśliłem się — rzekł Leon trochę zakłopotany. — To się sobie