Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/416

Ta strona została skorygowana.

mówiło tak — ogólnie — ale — do tego nie przyjdzie. Rozmyśliłem się, rozrachowałem i inną mam kombinacyę korzystniejszą.
— Cóż? z baronem Michelisem, u którego byłeś na obiedzie?
— A, byćby mogło — odparł Leon... przecież nie jestem obowiązany się tłómaczyć...
Hrabia rozśmiał się sucho, obie ręce włożywszy w kieszenie, stanął naprzeciw Leona, który oczu jego unikał.
— Widziałeś się z żoną? spytał.
— Nie — była krótka odpowiedź.
— Cóż ona na to...
— Ja do interesów mojej żony się nie mieszam, rzekł Leon zimno. Co ona postanowi, na to się zgodzę dla świętego spokoju. Dajże mi z tem pokój także... Ledwie jestem po obiedzie...
Burzyło się wszystko w hrabi, lecz wybuchnąć sobie nie dopuszczał... Chodził zadumany, drżąc od gniewu, ze wzgardą patrząc na Leona, który wcale na to nie uważał.
— Widzę już coś się święci... rzekł hrabia — dla świętego spokoju, jak powiadasz, gotóweś nawet honor poświęcić! Chciałem go uratować, rozwód, ożenienie moje byłoby cię zostawiło swobodnym i nietkniętym... Wolisz mieć przyjaciela domu i żyć na łasce żony!
Ruszył ramionami. — Va!
— Słuchaj Teofilu — mruknął Leon — nie obrażaj mnie... nie pleć takich rzeczy, ja tego nie lubię... Rozumiesz...
Siadł w krześle i począł przygotowywać do zapalenia cygaro. Trochę nieborak był wzruszony, lecz już mu to przechodzić zaczynało. Uspokajał się i rozpędzał czarne myśli. Hrabia wolnym krokiem, nie mówiąc nic wyszedł...